W 1964 r. rolnik ze wsi Niechmirów-Napłatki, pan Michał Adamczyk znalazł przypadkowo na łące Stanisława Krupy tzw. „skarb”, przedmiotów brązowych, w skład którego wchodził miecz, sierp, kółko i jakieś dziwne przedmioty określone, jak się potem okazało, przez archeologów jako „młoty węgierskie”. Miejsce odkrycia, które dwa lata później zbadała Anna Kufel-Dzierzgowska z naszego muzeum, to była kopalnia torfu, w której na głębokości 2 m od powierzchni znaleziono skarb. Znalazca przechowywał zabytki w domu i ofiarował do sieradzkiego muzeum w 1965 r. za pośrednictwem miejscowego agronoma pana Zdzisława Madalińskiego. Można je dziś oglądać na wystawie archeologicznej.

Najciekawszym elementem skarbu były szczątki dwóch lub trzech „młotów węgierskich”. Niestety były to szczątki, bowiem jak wynika z relacji ustnej A. Kufel-Dzierzgowskiej oraz z zachowanej dokumentacji muzealnej i wzmianki w „Dzienniku Łódzkim” z 1966 r., znalazca pociął i nagwintował te zabytki, a potem połączył rurką i zamontował przy piecu jako suszarkę do ścierek. Dobrze, że pozostałe zabytki, a zwłaszcza wspaniały miecz (o którym napiszemy kiedy indziej) pozostały nienaruszone. O wszystkim dowiedziała się w szkole od dziecka pana Adamczyka nauczycielka i dała znać miejscowemu agronomowi. Tu też trzeba podkreślić pozytywną rolę pana Madalińskiego, który skarb zawiózł do Sieradza, bowiem pan Adamczyk w poczuciu obywatelskiego obowiązku darował go naszemu muzeum.

Co można w takim wypadku powiedzieć? Mimo że minęło ponad 55 lat, trzeba wciąż prowadzić akcję uświadamiającą społeczeństwo, jak ważne są dla naszego dziedzictwa wszelkie znaleziska archeologiczne, których NIE MOŻNA NISZCZYĆ i które TRZEBA zgłaszać do muzeów i służb konserwatorskich!

A czym są „młoty węgierskie”? Są wspaniałym wyrobem rzemieślników – brązowników z rejonu zakarpackiego, którzy korzystając z pobliskich surowców, tj. rud miedzi i cyny, potrafili wykonać za pomocą techniki odlewniczej „na wosk tracony”, bogato zdobione przedmioty z brązu, błyszczące jak prawdziwe złoto!

Ale najpierw nieco o terminologii i datowaniu, które zmieniały się w odniesieniu do młotów z biegiem lat… Czemu się zmieniały? Bo nauka nie stoi w miejscu! Tak więc w polskiej literaturze naukowej początkowo takie zabytki określano, jako „młoty węgierskie”, bo większość z nich znajdowano na pograniczu węgiersko-słowackim. Potem najwięksi w Polsce znawcy epoki brązu starali się wprowadzić nazwę „czekany o podwójnym ostrzu” (choć żadnego ostrza tu nie widać!) lub „obuchy-młoty”. W nowszej literaturze forsuje się teraz nazwę „berła dwuramienne”.

Inaczej, a może lepiej już brzmią, choć nie zawsze, nazwy obcojęzyczne: po słowacku to „mlat dvojramenny”, po czesku „dvojramenne sekeromlaty”, po rosyjsku „двухплечий молот”, po niemiecku „der Ärmchenbeil” lub „Doppelpickel”, a po angielsku „two armed mece-heads”. Ze wszystkich propozycji autor wybiera i pozostaje przy „młotach węgierskich”.

Wszyscy autorzy publikujący znaleziska młotów węgierskich podkreślają ceremonialną, a nie bojową funkcję tych „bereł”. Były one, jak się wydaje, symbolami władzy, wówczas, 3200 lat temu, jak wskazują analogie historyczne, połączonej władzy wojskowej i cywilnej. Jednakże, jak widać, czekany to nie są, chyba, że do wspinaczki wysokogórskiej, bo rzeczywiście są nieco podobne do dawnych czekanów naszych taterników.

Analogie dość liczne spotyka się, jak wspomniano wyżej, na Węgrzech, na Słowacji, mniej na Morawach i w Siedmiogrodzie, a jeszcze mniej we wschodnich Niemczech. Pojedyncze okazy znane są także ze Słowenii i Wojwodiny. Nasze niechmirowskie są jedyne w Polsce, poza może okazem z Sulechowa, jak podaje literatura, bo okaz z okolic Poznania to inny typ, z obuchem. Często młoty węgierskie są znajdowane w bagnach, w zespołach zwartych, liczących od kilku do kilkunastu sztuk przedmiotów. W skład takich zespołów wchodzą: miecze, sierpy, siekierki, sztylety (czyli broń) oraz różne ozdoby (wcale nie rzadziej). Topione w bagnach, jak „u nas” w Niechmirowie, Berlinie-Spandau, czy w miejscowości Viss na Węgrzech, lub w rzekach, dla przykładu w Warcie w Radzimiu czy w Pogorzelicy, uważane są za dary wotywne (choć ostatnio podnosi się inne przyczyny – kulturowe i ekonomiczne, takich i podobnych zachowań). Ten zwyczaj każe widzieć powiązanie z kręgiem nordyjskim w epoce brązu, choć pochodzenie młotów wiąże się z kulturami południowymi: pilińską, kyjatycką i dalej z zachodnioeuropejską kulturą pól popielnicowych. W Polsce uważano je najpierw za importy w kulturze trzcinieckiej, potem przedłużyckiej lub łużyckiej. Datowanie według ostatnich ustaleń, tak, jak i 50 lat temu, można określić na koniec II i początek III okresu epoki brązu, tj. na lata 1350-1200 p.n.e.

Wiemy już czemu i kiedy nasze „młoty” trafiły do bagna, ale skąd się tu wzięły? Archeolog zwykle nie ma możliwości skorzystania z pomocy źródeł pisanych w próbach rekonstrukcji życia dawnych ludzi, czyli, jak to się mówi procesów kulturowych i historii kultury. Nasz indywidualny przypadek utopienia skarbu wpisuje się w idiograficzny model rekonstrukcji przeszłości, ale to prowadziłoby do ograniczenia próby ogólnego spojrzenia na procesy determinujące obserwowane zjawiska. Odpowiedzią na to zagrożenie jest przyjęcie metody nomotetycznej, pozwalającej na rekonstrukcję procesów dziejowych, które w przypadku naszego skarbu mogły wyglądać tak, jak podano poniżej.

Wydaje się, że to wyabstrahowane znalezisko ma w sobie ograniczony potencjał poznawczy. Jednak analogie i kontekst kulturowy młotów węgierskich z Niechmirowa pozwalają nam się domyślać, że mamy tu do czynienia z dyfuzją wartości kulturowych, czyli mówiąc „po ludzku”, zestaw przedmiotów trafił na nasze nadwarciańskie ziemie drogą handlu, a może raczej jako zdobycz lub dar dla miejscowej elity i zaspakajał określone potrzeby społeczne i kulturowe. Niewykluczone też, że jego droga była długa i wieloetapowa, i przechodził z rąk do rąk. Przeciwnie, znamy też przykłady sprzed tysięcy lat wielkich wypraw indywidualnych z rejonu Morza Bałtyckiego do krajów śródziemnomorskich i z powrotem! Może ktoś znad brzegów Warty zawędrował za Karpaty i wrócił z pięknymi brązami? Brak śladów zużycia na mieczu i zachowanych, niezniszczonych przez pana Adamczyka częściach młotów i sierpa sugeruje, że zestaw mógł np. wisieć na ścianie, jako trofeum lub pamiątka, jak nie przymierzając „zdobycz wiedeńska”, a gdy zaistniała ważna potrzeba – stał się wotum, ofiarą dla bóstw. I tu mamy dyfuzję obyczaju z kręgu kultur pól popielnicowych, a może jest to przykład migracji czy też związków plemiennych z ludami południowo-zachodniej Europy w tym czasie? A może to jest konwergencja? Archeolog-prahistoryk pozostaje skonfudowany – czym to mogło być spowodowane? Dochodzi jeszcze jeden czynnik – środowisko. Próba opisu zmian kulturowych coraz bardziej się komplikuje. Jak to wszystko funkcjonowało? Tworzone modele są tylko wciąż niedoskonałym narzędziem rekonstrukcji procesów kulturowych i historii kultury, ale jakże ona jest ciekawa i pełna zagadek! Prawda proszę Państwa?

Marek Urbański